Krzysztof A. Kowalczyk: Po co Polakom ta straszna prywatyzacja?

Chcemy więcej zarabiać i więcej mieć w budżecie? Ruszmy z posad bryłę – nie świata, jak głosi „Międzynarodówka” – tylko państwowych molochów. Padają ofiarą partyjnej nomenklatury i ciążą całej gospodarce kamieniem młyńskim swojej nieefektywności.

Publikacja: 27.03.2024 13:45

Krzysztof A. Kowalczyk: Po co Polakom ta straszna prywatyzacja?

Foto: Bloomberg

Opublikowany w środę wywiad prof. Leszka Balcerowicza dla „Rzeczpospolitej” wzbudził sporo emocji. Poszło o wytykany nowemu rządowi brak strategii gospodarczej, a ściślej o unikanie przez ekipę Donalda Tuska tematu przekształceń własnościowych, czyli – mówiąc wprost – prywatyzacji.

Pojawiły się głosy, że prywatyzacja nie wydaje się być istotnym wyzwaniem rozwojowym dla Polski, bo dużo ważniejsze są problemy starzenia się i kurczenia populacji, jakości edukacji, dofinansowania nauki i przeskoku do innowacyjnej gospodarki.

Nie jestem – broń Boże – rzecznikiem Leszka Balcerowicza, ale jak rozumiem, to jemu chodzi nie o prywatyzację dla samej prywatyzacji, tylko o to, że firmy prywatne są bardziej efektywne od państwowych molochów. A ostatnie 8-10 lat to utrwalanie i zwiększanie obecności państwa w gospodarce.

Państwo w energetyce i bankach to mniej konkurencji, więcej problemów

Od siebie dodam, że „polonizacja" banków ograniczyła konkurencję w sektorze finansowym, w paliwach ją zniszczyła orlenowska monopolizacja. Państwowy sektor energetyczny stał się gigantycznym problemem, czego kuriozalnym efektem jest wyłączanie dostarczających tanią energię OZE, by nie trzeba było wyłączać niszczących środowisko bloków węglowych.

Czytaj więcej

W kalendarzu jeszcze zima, a system już nie radzi sobie z nadmiarem OZE

Banki, paliwa, energia – wszystko to są sektory infrastrukturalne. Ich nieefektywność siłą rzeczy przekłada się na zmniejszanie efektywności całej gospodarki, a w efekcie poziom PKB, wielkość budżetu, wysokość płac, konsumpcji. Czyli w rachunku ciągnionym – możliwości pokonywania problemów właśnie w ochronie zdrowia, finansowaniu oświaty i nauki czy kurczeniu się populacji kraju.

Dlaczego politycy jak ognia unikają słowa „prywatyzacja”?

Utrwalając dominację państwa tam, gdzie nie jest ona konieczna (wojsko, bezpieczeństwo), sami sobie podstawiamy nogę. A jedynym sposobem zmiany tego stanu rzeczy jest prywatyzacja.

Wiem, że słowa tego unika się jak ognia, bo prywatyzacji przez minione dekady dorobiono gębę potwora. Ma to związek właśnie z nieefektywnością państwowych firm. Prywatny właściciel, chcąc zwiększyć efektywność i – nie bójmy się tego słowa – osiągać większe zyski, z reguły czynił w przejmowanych państwowych firmach oszczędności, odcinał balast, często też ograniczając zatrudnienie. A to dla zwalnianych i tych, którzy przetrwali, zawsze była trauma. Zwłaszcza przy wysokim bezrobociu.

Ale czasy masowego bezrobocia minęły. Mamy jeden z najniższych jego poziomów w Europie. Owszem, bardzo dobrze płatną pracę nie jest łatwo znaleźć, ale jeśli ktoś nie ma nadmiernego apetytu, to pracę zawsze znajdzie. Firmy borykają się teraz z brakami, a nie nadmiarem pracowników.

Czytaj więcej

Firmy szukają sposobu na niedobór talentów

Dlatego strach przed prywatyzacją ma korzenie wyłącznie w przeszłości, a nie w obecnej sytuacji gospodarczej. Mimo to sprawująca rządy koalicja unika tego strasznego słowa na literę „p” jak ognia, uważając je za polityczną minę.

Co rząd zrobi z państwowymi spółkami

Rząd przystąpił właśnie do wymiany kadr w spółkach Skarbu Państwa i wymiata złogi po PiS. Pytanie, czy dotychczasowej nomenklatury budowanej w myśl zasady BMW (bierny, mierny, ale wierny) nie zastąpi podobna, tyle że bardziej oświecona? Początki są zachęcające – nowe rady nadzorcze uruchamiają otwarte konkursy do zarządów. Za wcześnie jednak na ocenę ich efektów. Ale jak mówi Pismo, „po owocach ich poznacie”.

Jestem pewien, że owoce byłyby lepsze, gdyby rządzący zamiast utrwalać to, co jest, nie unikali owego trudnego słowa na literę „p”. Prywatne kojarzy się Polakom z większym wysiłkiem i nierównym podziałem jego owoców, ale w ostatecznym rozrachunku okazuje się bardziej efektywne niż państwowe, z pożytkiem dla całego społeczeństwa.

Opublikowany w środę wywiad prof. Leszka Balcerowicza dla „Rzeczpospolitej” wzbudził sporo emocji. Poszło o wytykany nowemu rządowi brak strategii gospodarczej, a ściślej o unikanie przez ekipę Donalda Tuska tematu przekształceń własnościowych, czyli – mówiąc wprost – prywatyzacji.

Pojawiły się głosy, że prywatyzacja nie wydaje się być istotnym wyzwaniem rozwojowym dla Polski, bo dużo ważniejsze są problemy starzenia się i kurczenia populacji, jakości edukacji, dofinansowania nauki i przeskoku do innowacyjnej gospodarki.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację