Charles Michel wyjaśnia dlaczego UE musi się rozszerzać

Na geopolityczny chaos musimy odpowiedzieć kolejnym rozszerzeniem – mówi Charles Michel, przewodniczący Rady Europejskiej. Jego zdaniem więcej państw w Unii Europejskiej da jej większą wagę na arenie międzynarodowej.

Aktualizacja: 02.05.2024 06:24 Publikacja: 02.05.2024 04:30

Charles Michel wyjaśnia dlaczego UE musi się rozszerzać

Foto: AFP

Jakie jest dla pana największe pozytywne zaskoczenie tych 20 lat po wielkim rozszerzeniu UE? A jakie rozczarowanie?

Bez wątpienia rozszerzenie jest sukcesem. W ciągu zaledwie kilkunastu lat postęp był spektakularny. Podam tylko jedną liczbę: w krajach kandydujących w 2004 r. średnia PKB na mieszkańca wynosiła około 50–55 proc. średniej UE. Dziś wynosi 80 proc. Oznacza to, że członkostwo w UE przynosi wielkie korzyści i jest to bezpośrednia konsekwencja determinacji tych krajów. Teraz bardzo ważne jest, abyśmy odpowiedzieli na wezwanie historii. Bo 20 lat później stoimy przed podobnym wyzwaniem jak w 2004 r., ponieważ mamy do czynienia z geopolitycznym chaosem, w tym również z powodu wojny Rosji przeciwko Ukrainie. I naszą strategią powinno być ponowne zjednoczenie się. Bo wyobraźmy sobie, jaka byłaby sytuacja w lutym 2022 r., kiedy Rosja dokonała inwazji na Ukrainę, bez wcześniejszego rozszerzenia? Byłoby nas 15 państw, a w naszym sąsiedztwie słabsze kraje, z punktu widzenia dobrobytu czy siły instytucji. Jeśli chodzi o drugą część pytania, to nie powiedziałbym o rozczarowaniu, ale o wyzwaniu. Jest nim utrzymanie jedności. Ale pomimo wyzwań, pomimo trudności, udaje nam się to. Spójrzmy na covid. W ciągu kilku tygodni dzięki pracom Rady Europejskiej udało nam się wypracować wspólne podejście do kryzysu związanego z Covid-19, a wcześniej udało nam się zjednoczyć w sprawie bardzo ambitnych celów w dziedzinie klimatu. I w sprawie Rosji, i Ukrainy. Jesteśmy niezwykle zjednoczeni, pomimo czasami różnych trudności i wrażliwości niektórych naszych członków.

Czytaj więcej

Bałkańska szansa na dołączenie do Unii Europejskiej

Powiedział pan: wyobraźmy sobie, co by się stało, gdybyśmy mieli tylko 15 państw członkowskich w lutym 2022 r. Czy mógłby pan sam odpowiedzieć na to pytanie?

Mniejsza Unia oznaczałaby większą podatność na zagrożenia, więcej słabości i mniejszą wagę na poziomie międzynarodowym. Ponieważ rozszerzenie w 2004 r. oznacza większy wpływ na promowanie naszych standardów, naszych wartości, na obronę naszych interesów w formacie międzynarodowym, takim jak G7 lub G20. Dzięki realizowanym od 2004 r. rozszerzeniom UE jest jedną z trzech głównych sił regionalnych na świecie, obok Stanów Zjednoczonych i Chin. Łatwo sobie wyobrazić, co by się teraz działo bez wcześniejszego rozszerzenia. Kraje, które obecnie są już członkami UE, prawdopodobnie padłyby ofiarą przynajmniej próby represji ideologicznych i politycznych ze strony Kremla, ze wszystkimi konsekwencjami dla UE, ponieważ byłoby to nasze bezpośrednie sąsiedztwo.

Czy 20 lat po rozszerzeniu nadal istnieje podział na stare i nowe państwa członkowskie?

Kiedy zostałem premierem Belgii, około dziesięciu lat temu, to na moim pierwszym spotkaniu Rady Europejskiej widziałem czasem frustrację w Europie Środkowej. Poczucie tych państw, że nie są równymi partnerami przy stole. Jest to doświadczenie, którego nie zapomnę, i jest dla mnie fundamentalnym celem w moich działaniach na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej. Mam szczególną odpowiedzialność jako strażnik jedności, a jeśli chcemy chronić jedność, musimy okazywać szacunek i budować zaufanie między państwami członkowskimi. A niestety czasami w brukselskiej bańce istnieją podwójne standardy. Dlatego zawsze mówiłem, i czasami byłem za to krytykowany, że wszystkie państwa członkowskie są prawdziwymi równymi partnerami. Robimy tu ogromne postępy. Jest wiele przykładów, ostatni to inicjatywa Czech dotycząca amunicji dla Ukrainy i ich przywództwo w tej sprawie. Z kolei kraje bałtyckie mają wpływ na sposób, w jaki podejmujemy decyzje jednomyślnie w dziedzinie np. odpowiedzialności Rosji czy traktowania jej zagranicznych aktywów. I ostatnia rzecz, która jest ważna. Komisja Europejska ponosi odpowiedzialność i nie może być upolityczniona, Komisja musi przestrzegać zasady neutralności i obiektywności oraz upewnić się, że stosuje te same zasady wobec wszystkich państw członkowskich.

Czytaj więcej

Ursula von der Leyen: Nie ma już starych i nowych Europejczyków

Na Bałkanach Zachodnich występują problemy z korupcją, praworządnością, sądownictwem, rosyjskimi wpływami. Czy 2030 r. jest realistyczny dla nich? Czy nie byłoby wygodniej po prostu dla tych krajów być częścią dodatkowego kręgu wokół Unii? A nie pełnoprawnymi członkami?

Nie mówię, że powiększymy się w 2030 r. Mówię, że musimy być gotowi do 2030 r. No bo jaka jest alternatywa? Jeśli będziemy zwlekać przez dziesięciolecia, co miało miejsce przez ostatnie 20 lat, to dajemy sygnał Chinom, Rosji, a może niektórym krajom Zatoki Perskiej, że jest to dla nich plac zabaw w naszym bezpośrednim sąsiedztwie. Zresztą o czym my w ogóle mówimy? Przecież to sześć państw i zaledwie 17 mln mieszkańców. Długo zwlekaliśmy i dopiero od trzech–czterech lat zaczęliśmy dawać nowy sygnał, że jesteśmy poważni. Czuję sceptycyzm po stronie Bałkanów Zachodnich, bo mają one wątpliwości co do naszej szczerości. Będą poważni i przyspieszą, jeśli poczują, że my jesteśmy poważni. I chcemy mieć ich na pokładzie z nami w tym samym projekcie politycznym.

Co przyszłe rozszerzenie może oznaczać dla budżetu UE? Po pierwsze, dla polityki spójności. Istnieje obawa, że niektóre regiony obecnej UE mogą w przyszłości otrzymać mniej korzyści niż obecnie. Po drugie, jeśli chodzi o politykę rolną, ukraińskie produkty rolne już teraz powodują problemy w UE. Czy ma pan jakąś wizję reformy polityki rolnej?

Nie unikniemy rozmów o pieniądzach, ponieważ oczywiście rozszerzenie będzie miało wpływ na finansowanie UE. Będą potrzebne okresy przejściowe. Robiliśmy to systematycznie w czasie ostatnich fal rozszerzenia UE i możemy to zrobić teraz, w tym w dziedzinie rolnictwa i spójności. Co więcej, jeśli spojrzeć na wielkość Bałkanów Zachodnich, Mołdawii i Gruzji, to nie jest to wielkie wyzwanie dla UE. To niecałe 24 mln ludzi, a w UE mamy teraz 450 mln mieszkańców. Ukraina to większy kraj, 40 mln mieszkańców, a wyzwaniem jest zwłaszcza sektor rolny. Dla nich będziemy potrzebować innej ścieżki transformacji, której nigdy nie stosowaliśmy. Bo jest to jedyny przykład kraju, który stoi w obliczu wojny, a dla Ukrainy jest bardzo jasne, że musimy wspierać jej odbudowę. Nie tylko z funduszy europejskich, ale także mobilizując pieniądze naszych przyjaciół i podobnie myślących partnerów, aby pokazać swoją solidarność. Nie powinniśmy się zbytnio obawiać. Wiemy z doświadczenia, że najlepszym motorem rozwoju dla krajów takich jak Ukraina jest jednolity rynek. To właśnie dołączenie do naszego rynku będzie zachęcało europejskie firmy do inwestowania w Ukrainie. Ale także dla krajów spoza Europy będzie to zachętą do inwestowania, ponieważ Ukraina będzie częścią największego rynku na świecie. A to oznacza większą pewność prawną, bardziej przyjazne dla biznesu środowisko itp. Wreszcie ostatnia sprawa – nie unikniemy debaty na temat zasobów własnych. Bo ostatecznie w sprawach budżetowych są tylko trzy opcje. Czy chcemy ciąć wydatki na inwestycje? No nie, bo potrzebujemy więcej pieniędzy. Czy chcemy zwiększyć składki krajowe do unijnego budżetu? Znam sytuację budżetową w całej UE i nie jest łatwo znaleźć ogromną ilość pieniędzy w krajowych budżetach. Trzecią opcją są nowe środki własne UE. Powinny one być sprawiedliwe, powinny być wdrażane w sposób korzystny dla rozwoju gospodarczego, a nie w sposób, który karałby rozwój gospodarczy i transformację.

Postrzega pan rok 2030 raczej jako gotowość do rozszerzenia niż datę rozszerzenia. Mamy powiedzieć Ukrainie, że ma być gotowa w 2030 r., ale tak naprawdę może dołączy do UE w 2040 lub 2050 r.?

Chcę wyrazić się jasno. Z jednej strony jest to proces oparty na osiągnięciach. Po stronie kandydatów, ale także po naszej stronie, musimy być gotowi. Musimy być przygotowani z technicznego i finansowego punktu widzenia. A z drugiej strony potrzebna jest decyzja polityczna. Mam szczerą nadzieję, że będziemy gotowi z technicznego i finansowego punktu widzenia do 2030 r. Wtedy bardzo trudno będzie różnym politykom argumentować, że potrzebujemy więcej czasu.

Czytaj więcej

Annalena Baerbock: Odważna odpowiedzialność za wspólną Europę

Mówi pan, że reformy UE są konieczne dla przyszłego rozszerzenia UE. Jak możemy przekonać kraje, które sprzeciwiają się, na przykład, zniesieniu jednomyślności w niektórych obszarach?

Traktat lizboński oferuje ogromny potencjał, który nie jest wykorzystywany. Podam jeden przykład, z którego skorzystaliśmy dwa lata temu i który nie był wykorzystywany wcześniej. Jest to zasada konstruktywnego wstrzymania się od głosu. I nie jest to reforma jednomyślności czy większości kwalifikowanej, ale de facto niezwykle przydatne narzędzie, dzięki któremu mogliśmy zmobilizować broń dla Ukrainy w ciągu dwóch lub trzech dni po inwazji Rosji. A ostatnio, na styczniowym szczycie Rady Europejskiej, mieliśmy pewne trudności z przekonaniem Węgier do wsparcia decyzji o zaproszeniu Ukrainy do negocjacji akcesyjnych, ale udało nam się podjąć decyzję. Tak więc w traktacie lizbońskim jest pole manewru. I debata dotyczy tego, w jaki sposób możemy je w pełni wykorzystać. Bo nawet jeśli niektórzy mogą marzyć, że pewnego dnia zreformujemy traktaty, to wiemy, że w wielu państwach członkowskich oznaczałoby to być może referendum lub głosowanie w parlamentach krajowych, co jest niezwykle skomplikowane, ponieważ mamy 27 państw.

Jakie jest dla pana największe pozytywne zaskoczenie tych 20 lat po wielkim rozszerzeniu UE? A jakie rozczarowanie?

Bez wątpienia rozszerzenie jest sukcesem. W ciągu zaledwie kilkunastu lat postęp był spektakularny. Podam tylko jedną liczbę: w krajach kandydujących w 2004 r. średnia PKB na mieszkańca wynosiła około 50–55 proc. średniej UE. Dziś wynosi 80 proc. Oznacza to, że członkostwo w UE przynosi wielkie korzyści i jest to bezpośrednia konsekwencja determinacji tych krajów. Teraz bardzo ważne jest, abyśmy odpowiedzieli na wezwanie historii. Bo 20 lat później stoimy przed podobnym wyzwaniem jak w 2004 r., ponieważ mamy do czynienia z geopolitycznym chaosem, w tym również z powodu wojny Rosji przeciwko Ukrainie. I naszą strategią powinno być ponowne zjednoczenie się. Bo wyobraźmy sobie, jaka byłaby sytuacja w lutym 2022 r., kiedy Rosja dokonała inwazji na Ukrainę, bez wcześniejszego rozszerzenia? Byłoby nas 15 państw, a w naszym sąsiedztwie słabsze kraje, z punktu widzenia dobrobytu czy siły instytucji. Jeśli chodzi o drugą część pytania, to nie powiedziałbym o rozczarowaniu, ale o wyzwaniu. Jest nim utrzymanie jedności. Ale pomimo wyzwań, pomimo trudności, udaje nam się to. Spójrzmy na covid. W ciągu kilku tygodni dzięki pracom Rady Europejskiej udało nam się wypracować wspólne podejście do kryzysu związanego z Covid-19, a wcześniej udało nam się zjednoczyć w sprawie bardzo ambitnych celów w dziedzinie klimatu. I w sprawie Rosji, i Ukrainy. Jesteśmy niezwykle zjednoczeni, pomimo czasami różnych trudności i wrażliwości niektórych naszych członków.

Pozostało 84% artykułu
1 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Izba Reprezentantów ustawą chce zmusić Joe Bidena do wysyłania broni Izraelowi
Polityka
Spotkanie Xi Jinping–Władimir Putin. Zamrożenie wojny albo całkowita kapitulacja Kijowa
Polityka
Koalicyjny gabinet w Holandii. To będzie rząd skrajnej prawicy
Polityka
Bliżej decyzji w sprawie polskiego pomnika w Berlinie. Brakuje jednak lokalizacji
Polityka
Robert Fico rozmawiał z prezydentem Słowacji. "Był kilka milimetrów od śmierci"