Sądząc po liczbie książek o zagładzie ludzkości, zainteresowanie tą tematyką rośnie. Tłumaczy się nawet rzeczy dawne, jak brytyjską powieść R.C. Sherriffa „Rękopis Hopkinsa” z 1939 r. Ma ona mało wspólnego ze stanem dzisiejszej wiedzy i kto nie znosi uroku staroświeckiej fantastyki, ten musi udać się gdzie indziej. Zagłada pozostaje jednak zagładą i wyobrażenia o niej zawsze są ciekawe.
Zachwyca w powieści piękny świat sprzed 80 lat, bez efektu cieplarnianego i dzisiejszych brewerii klimatycznych. Lecz coś musi zakłócić idyllę: oto Księżyc pod wpływem niezidentyfikowanej siły opuszcza orbitę i przybliża się do Ziemi. Gdy zjawisko zostaje spostrzeżone, od kataklizmu dzieli ludzkość siedem miesięcy.
Czytaj więcej
Reporterzy trafiają w samo centrum konfliktu, uczestniczą w walkach na ulicach Waszyngtonu i szturmowaniu siedziby prezydenta... Nie, to nie obrazki z ataku na Kapitol 6 stycznia 2021 r., tylko sceny z nowego filmu Alexa Garlanda „Civil War”, który pokazuje, jak mogłaby wyglądać wojna domowa w Ameryce XXI wieku.
Socjologiczna otoczka czyni powieść Sherriffa wciąż wartą lektury, choć moim zdaniem autor oszczędził czytelnikom scen drastycznych. Nawet zagłada w tamtych czasach przebiegała znośnie.
Kolizja Ziemi z Księżycem polegałaby na zbliżaniu się mniejszego ciała po spirali, aż do łupnięcia. Autor jednak wyobraża sobie, że Księżyc może otrze się tylko o naszą powierzchnię, odbije i odleci w kosmos. W końcu Sherriff decyduje się na kontrolowane zderzenie: Księżyc gładko wsunie się w czeluść atlantycką, trochę wody się wyleje, ale żadnej gigantycznej katastrofy nie będzie. Księżyc jest niewielki i porowaty, złoży się więc jak placek i popiwszy wody, utworzy nowy kontynent. Pełno tam będzie bogactw naturalnych, o które rozpęta się wojna, i ona dopiero doprowadzi ludzkość do żałosnego końca. Nie siły kosmiczne zatem, ale jak zwykle kaprawa działalność ludzka legnie u podwalin tragedii globalnej.