Maciej Sobczyk: Nowe prawo autorskie. Pierwszy milion trzeba ukraść…?

Trwa dyskusja nad nowym kształtem prawa autorskiego i uprawnień oraz obowiązków z niego wypływających. Dyskusja zdająca się nie mieć końca, choć de facto powinna się zakończyć trzy lata temu – bo wtedy europejska dyrektywa o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym (Dyrektywa DSM) powinna zostać wprowadzona do polskiego systemu prawnego.

Publikacja: 05.05.2024 11:03

Maciej Sobczyk: Nowe prawo autorskie. Pierwszy milion trzeba ukraść…?

Foto: Adobe Stock

To rada czy teza? A może rzeczywistość? A może nie tylko pierwsze miliony się kradnie?

Wszystkie z powyższych zdań są tak samo prawdziwe, jak nieprawdziwe. Rzeczywistość jest o wiele bardziej złożona niż proste TAK-NIE. Zwłaszcza rzeczywistość medialna, która wręcz pławi się w morzu półprawd.

Ale do rzeczy. Trwa dyskusja nad nowym kształtem prawa autorskiego i uprawnień oraz obowiązków z niego wypływających. Dyskusja zdająca się nie mieć końca, choć de facto powinna się zakończyć trzy lata temu – bo wtedy europejska dyrektywa o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym (Dyrektywa DSM) powinna zostać wprowadzona do polskiego systemu prawnego. Dlaczego tak się nie stało? Bo nie jest to korzystne dla międzynarodowych koncernów czerpiących z rynku praw autorskich niebotyczne wręcz zyski, którymi chcą się dzielić z twórcami w jak najmniejszym zakresie – a najlepiej wcale.

Dyskusja bieżąca weszła na wyższy poziom. Trzeci już z kolei. Pierwotnie odbywała się na gruncie naukowo-legislacyjnym, przejawiającym się w ucieraniu stanowisk i teorii w procesie konsultacji społecznych do projektu ustawy. Następnie polemika przeniosła się na forum publiczne schodząc z intelektualnych piedestałów na poziom trotuaru, gdzie królowały argumenty w stylu: „w d..ach się artystom poprzewracało, że chcą jakiejś kasy poza tą, którą dostali już przy podpisaniu umów”, czy „jak ja zbuduję stół i go sprzedam, to nie domagam się pieniędzy od każdego gościa, który przy nim usiądzie”. I nie lekceważąc poziomu chodnika, który w sumie jest najistotniejszy dla każdego z nas, obywateli, płatników i podatników twardo stąpających po ziemi, to jednak z tego poziomu nie widać szerszej perspektywy problemu. Tę widać tylko z wyższych pozycji – na które dyskusja właśnie wraca. I ten trzeci poziom to publiczne polemiki na forach prawniczych i łamach mediów.

Tantiemy z internetu nie wszędzie są wprowadzane za pomocą ustaw

Polemika w obecnym momencie wyraźnie zmierza w stronę storpedowania procedowanego projektu ustawy implementującej Dyrektywę DSM, a przynajmniej osłabienia wymowy zapisów w niej się znajdujących lub ich okrojenia. Moment jest tym donioślejszy, że proces legislacyjny zmierza do końca i od tego finiszu może zależeć ostateczny kształt ustawy, bo mimo publicznych zapewnień Ministra Bartosza Sienkiewicza o przywróceniu zapisów o tzw. tantiemach z Internetu, istotne będzie to, jaki ostatecznie kształt przybierze system tantiem, a także jakie po jego przyjęciu nastąpią uzgodnienia oraz powstaną przepisy związane z finansowaniem produkcji audiowizualnych w Polsce, z których wyłoni się ostateczny kształt wynagradzania współtwórców tych utworów.

Czytaj więcej

Tantiemy w internecie. Sienkiewicz ogłosił ważną decyzję

Stąd biorą się liczne opinie uznanych prawników zdających się sprzyjać zasobnym międzynarodowym korporacjom, tudzież organizacji branżowych je reprezentujących. Opinie te starają się podważyć zasadność wprowadzenia nowych przepisów, opierając się właśnie na półprawdach.

A oto i one:

Tantiemy z internetu nie wszędzie są wprowadzane za pomocą ustaw, bo dyrektywa wcale tego nie narzuca. Rozsądniej byłoby wprowadzić je za pomocą umów zbiorowych, tak jak to ma miejsce w Niemczech czy choćby we wzorcowym USA, bo tak będzie lepiej, rozsądniej, korzystniej dla wszystkich. W tym zbiorczym twierdzeniu problemów jest wiele. Po pierwsze istotnie Dyrektywa DSM nie narzuca sposobu implementacji przepisów na krajowy grunt. One powinny być wprowadzane zgodnie z lokalną praktyką i zwyczajami. W Polsce sprawdzającą się praktyką jest proces legislacyjny w parlamencie i wprowadzanie ustawowo prawa do tantiem wypłacanych za pośrednictwem organizacji zbiorowego zarządzania (ozz). Czy to źle? Raczej dobrze. Mieliśmy już w latach dziewięćdziesiątych inny system, gdzie to producenci mieli płacić twórcom tantiemy i tego nie robili. Dopiero po wprowadzeniu zmian ustawowych ustanawiających pośrednictwo ozz w wypłacie twórcom wynagrodzenia za eksploatację utworów audiowizualnych system zaczął sprawnie funkcjonować w latach dwutysięcznych – obejmując telewizje, kina, sieci kablowe. Platform internetowych nie objął, bo wtedy ich nie było. Teraz są – i z logicznego punktu widzenia system powinien objąć również ich.

Po drugie w krajach, gdzie istnieją tradycje i praktyka kontraktowa – czyli zawierania umów zbiorowych pomiędzy przedstawicielami podmiotów rozpowszechniających utwory audiowizualne a twórcami – wcale proces uzgodnień nie przebiega bezproblemowo, jak zdają się wykazywać wzmiankowane wcześniej autorytety. W Niemczech platformy streamingowe sprytnie podpisały porozumienie z jedną z central związkowych – VERDI, reprezentującą gównie kolejarzy i pracowników transportu, niereprezentatywną dla twórców – i w rezultacie porozumienie jest skrajnie niekorzystne dla twórców do tego stopnia, że 95% z nich nadal nie otrzymuje wynagrodzenia za emisję ich dzieł za pośrednictwem szeroko pojętego internetu (VoD, SVoD, inne platformy). Ale nazywa się, że implementacja Dyrektywy DSM przebiegła pomyślnie. Natomiast w przywoływanych Stanach Zjednoczonych, gdzie wręcz królują umowy zbiorowe, co kilka lat wybuchają strajki twórców – gównie scenarzystów – bo zmieniająca się dynamicznie sytuacja rynkowa pogarsza warunki ekonomiczne twórców i wymusza prowadzenie kolejnych negocjacji, na które nie chce się zgodzić strona korporacyjna. Czy tego chcemy w Polsce? Strajków twórców? No chyba nie.

Twórcy będą mrówką

Pośrednictwo organizacji zbiorowego zarządzania jest zbędne, bo tylko generuje koszty. Często pojawiają się sugestie, iż ozz-ty uwłaszczają się na majątku twórców i bez nich system będzie lepszy, bo wiadomo, że pośrednik musi zostać wynagrodzony. Półprawda polega na tym, iż istotnie każdy ozz pobiera opłaty na poczet swojej działalności, ale zasadniczo nie są to zyski, tylko koszty operacyjne. Stworzenie systemu kontroli emisji liczenia należności, ekspertyz prawnych i prowadzenia licznych procesów sądowych (w imieniu twórców) z uchylającymi się od płacenia kosztuje – i najlepiej to powinni wiedzieć właśnie prawnicy, a także przedstawiciele korporacji najczęściej siedzący po przeciwnej stronie ław sądowych. W uproszczeniu: organizacje zbiorowego zarządzania to nie jest rak na zdrowej tkance, tylko to mózg organizmu – jest oczywiste, że organizm bez mózgu nie będzie funkcjonował. Wyeliminowanie pośrednika w postaci ozz spowoduje, że twórcy sami będą musieli się dogadywać z korporacjami technologicznymi i poszczególnymi nadawcami. To będzie sytuacja dyskusji mrówki ze słoniem. Twórcy będą mrówką, bo nawet organizacje poszczególnych grup twórców są wielokrotnie słabsze i uboższe od korporacji. Zostaną rozdeptani. Poza tym, jeśli każda z takich organizacji będzie zmuszona wynająć specjalistów to pomnożywszy to przez ilość środowisk twórczych koszty okażą się wielokrotnie wyższe – a zysk twórców znacznie niższy niż w przypadku reprezentacji przez ozz. Gdzie tu sens?

„W razie przyjęcia proponowanych rozwiązań przedsiębiorca zostanie skonfrontowany z żądaniami co najmniej kilku organizacji zbiorowego zarządzania”. To prawda – tak będzie w przypadku platform internetowych. Ale to znów tylko połowa prawdy – i to chyba nawet ta „mniejsza połowa”. W tej chwili bowiem taka sytuacja ma miejsce w przypadku nadawców tradycyjnych. Stacje telewizyjne kablowe, sieci kin są skonfrontowane z tymi „żądaniami” i jednak funkcjonują i przynoszą zyski swoim właścicielom. Dlaczego miałoby się to nie udać w przypadku platform internetowych, które z roku na rok stają się potężniejsze i zamożniejsze? (globalny zysk platformy N. tylko za IV kwartał 2023 roku to niemal 2 miliardy dolarów) Ponadto opłaty, których domagają się polscy twórcy, są skalkulowane na niższym poziomie niż na przykład te we Francji. I tam jakoś się udaje zarabiać.

Wprowadzenie nowych przepisów i obciążeń dla nadawców spowoduje przerzucenie kosztów na użytkowników. Czyli jeśli nowe przepisy wejdą w życie i platformy streamingowe będą musiały zapłacić ten 1, czy 1,5% od zysku, to podniosą ceny abonamentów. Tyle że realny wzrost proporcjonalny do obciążeń wynikających z przyjęcia ustawy podniósłby abonamenty o jakieś 50 groszy miesięcznie, a tymczasem platformy stale podnoszą cenę usług, blokują korzystne dla użytkowników rozwiązania (np. współdzielenie kont) niezależnie od przepisów. Nowe obowiązki niczego nie zmienią, bo są de facto kroplą w morzu kosztów i zysków. A przy okazji warto zauważyć, że korporacje międzynarodowe korzystają z różnych udogodnień i zachęt ze strony państwa, które te obciążenia zmniejszają, a często nawet mogą je niwelować.

Wynagrodzenie za korzystanie z utworów w internecie nie powinno być przymusowe, bo ogranicza swobodę gospodarczą. Lepszym rozwiązaniem jest dobrowolność. Można się spotkać wręcz ze sformułowaniami, że „prawo do wynagrodzenia nie jest dominującym rozwiązaniem w Unii Europejskiej”. To już jest kompletne kuriozum, nawet jeśli wziąć pod uwagę, że zdanie to padło w kontekście właśnie przymusu płacenia tantiem. Sprawiedliwe i proporcjonalne wynagrodzenie przyświeca idei Dyrektywy DSM, a także jest podstawą funkcjonowania nowoczesnych społeczeństw. Czasy wyzysku kapitalistycznego odchodzą w przeszłość – co prawda powoli, ale jednak to się dzieje. W całej Europie na pierwszym miejscu stawia się dobrostan człowieka, a nie zysk korporacji. Większość pracowników, a już zwłaszcza tych z „pokolenia Z”, przede wszystkim szuka balansu pomiędzy zyskiem i życiem. I proponowane zmiany ustawowe w tę stronę zmierzają – do podzielenia się wypracowanym wspólnie zyskiem na rzecz life-balance, w miejsce budowania kolejnych pałaców przez wąskie grono zarządzające korporacjami. Sposobem na osiągnięcie tego stanu jest wprowadzenie ustawowego przymusu dzielenia się zyskiem. Inaczej nigdy tego podziału zysku nie będzie, bo z zasady, jeśli przedsiębiorca (korporacja) ma dobrowolny wybór – zapłacić, czy nie zapłacić, to wybierze niepłacenie (i nie jest to atak na przedsiębiorców, tak po prostu podpowiada logika biznesu).

Tylko kompromis doprowadzi do rozładowania napięć

Twórcy otrzymali już raz wynagrodzenie umowne i nie mają prawa żądać dodatkowych kwot, bo nie ponoszą ryzyka działalności. Bardzo często podnoszony argument również jest półprawdą. Bo owszem, twórcy podpisują umowy i zgadzają się na jakieś wynagrodzenie, lecz ponoszą ryzyko w równym stopniu jak producenci i emitenci. Wiele umów zawiera klauzule wypłacalności tylko w momencie doprowadzenia utworu do końca, co bardzo często nie ma miejsca – i to nie z winy autorów, tylko często z „przyczyn niezależnych”. Twórca wtedy zostaje na przysłowiowym lodzie, angażując się często przez wiele miesięcy i pracując za minimalne stawki, a często wręcz tylko za ich obietnicę – co już wprost przypomina warunki prekariatu. Wynagrodzenie twórców od dziesiątków lat składa się z dwóch transz. Wynagrodzenia umownego za pracę na etapie produkcji oraz drugiej transzy uzależnionej od oglądalności dzieła, ale nie mierzonej wyłącznie jego popularnością czy sukcesem, a samym faktem korzystania z niego przez odbiorców. Taki układ wydaje się sprawiedliwy. Na początku prac, kiedy podpisuje się umowę, nie sposób stwierdzić, czy dzieło przyciągnie zainteresowanie odbiorców – łatwo zażądać zbyt wysokiej lub zbyt niskiej kwoty. Rozwiązaniem salomonowym jest właśnie system tantiem. Pierwotna umowa nie obciąża nadmiernie producenta, natomiast druga rata przychodzi tylko w momencie, kiedy utworów jest przez publiczność oglądany. Im większy sukces, tym więcej pieniędzy. Jeśli sukcesu nie ma, nie ma też pieniędzy. Czy to nie jest sprawiedliwy system?

Publiczna dyskusja ma na celu przekonanie do swojego stanowiska opinii publicznej, ale także decydentów – posłów i senatorów. Ta dyskusja jest częścią lobbingu – który, jeśli jest transparentny, nie powinien być postrzegany negatywnie. Jednak, aby sama dyskusja była transparentna i zrozumiała, należałoby z niej wyeliminować właśnie półprawdy i zająć klarowne stanowiska. A te są następujące: twórcy domagają się sprawiedliwego udziału w sukcesie swoich dzieł, a strona korporacyjna stara się zablokować przymus dzielenia się sukcesem i zyskami, które czerpie bezpośrednio z dzieł twórców. Obie strony muszą się ostatecznie spotkać – najlepiej pośrodku, bo tylko kompromis doprowadzi do rozładowania napięć. Oby stało się to jak najszybciej.

Maciej Sobczyk - scenarzysta i przewodniczący Gildii Scenarzystów Polskich

Czytaj więcej

Filmowcy rozczarowani brakiem tantiem za streaming

To rada czy teza? A może rzeczywistość? A może nie tylko pierwsze miliony się kradnie?

Wszystkie z powyższych zdań są tak samo prawdziwe, jak nieprawdziwe. Rzeczywistość jest o wiele bardziej złożona niż proste TAK-NIE. Zwłaszcza rzeczywistość medialna, która wręcz pławi się w morzu półprawd.

Pozostało 98% artykułu
0 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Kazus Szmydta. Wypadek przy pracy sądownictwa administracyjnego czy pytanie o jego sens?
Opinie Prawne
Prof. Marek Safjan: Prawo jest jak kostka Rubika
Opinie Prawne
Gwiazdowski: Sejm z Senatem przywrócili praworządność. Obrońcy praworządności protestują
Opinie Prawne
Marek Kutarba: Jak mocno oskładkowanie zleceń uderzy dorabiających po kieszeni?
Opinie Prawne
Pietryga: Przełom w KRS na wyciągnięcie ręki. Czy Tusk pozwoli na sukces Bodnarowi?