Jan Cipiur: Filipika „wstecznika” w sprawie nierówności

Bieda ustępuje szybciej niż się powszechnie sądzi, a nierówności w granicach państw nie rosną, a być może nawet nieco spadły – pisze publicysta ekonomiczny.

Publikacja: 19.04.2024 04:30

Jan Cipiur: Filipika „wstecznika” w sprawie nierówności

Foto: mat. pras.

Pytają, czemu tyle nierówności? Jedni odpowiadają, że są pożyteczne, wręcz niezbędne. Inni podkreślają, też słusznie, że nie trzeba ich znosić, bo ani to potrzebne, ani też możliwe. Najwięcej zaś tych, którzy wprawdzie milczą w sprawie, jednak boleją nad biedą, a już zwłaszcza nędzą, których dawno mogłoby już nie być, przynajmniej na Zachodzie.

Naukowa kontra do Thomasa Piketty’ego

Dość głośno ostatnio w „określonych kręgach” o konkluzjach będących w konflikcie z tezami Thomasa Piketty’ego, który kilka lat temu zaczadził miliony umysłów opiniami o nierównościach dochodowych w bogatych i bogacących się państwach świata. Stwierdził, że te urosły i rosną, że to źle, i to bardzo.

Nie zgadza się z nim czwórka w składzie: Maxim Pinkovoskiy, Kasey Chatterji-Len (obaj z Fed of New York) oraz Xavier Sala-i-Martin i William Nober (obaj z Columbia University). W marcu br. opublikowali tzw. working paper, w którym konkludują, że „nierówności w państwach spadają” („Inequality within countries is falling”). Twierdzą, że jest inaczej niż sądzi Piketty, ponieważ działa mechanizm nieujawniania (underreporting) sprawiający, że w miarę jak ludzie biedni stają się zamożniejsi, są skłonni zaniżać swoje dochody. W rezultacie, jeśli uwzględnić ten fenomen, bieda ustępuje szybciej niż się sądzi, a nierówności w granicach państw nie rosną, a być może nawet nieco spadły.

Do takich wniosków przywiodły ich różnice między danymi o PKB w ujęciu regionalnym a wynikami prowadzonych na tych samych obszarach ankiet ws. dochodów gospodarstw domowych. Te drugie pokazują wartości mniejsze od oficjalnych statystyk, a im region bogatszy, tym rozbieżności większe. Chodzić ma o odwieczny proceder unikania podatków, gdy dzięki znojowi i trudowi pojawi się do nich podstawa, bo grzywna to podatek od złego uczynku, a podatek to grzywna od czynienia dobra.

Pomysłów na łupienie bogatych przybywa

Rzecz jasna, czy gadanie jest naukowe, czy powtarza się mądrości ludowe, istnieje potężny sprzeciw obywatelski wobec osób z najwyższych decyli dochodowych. Na całe szczęście to sprzeciw nie w czynach, ale na razie (?) tylko w gębach. Do księgarń na Zachodzie trafiły właśnie książki nt. bogactwa dla wybranych pt. „Limitarianism” oraz „Dość” (org. „Enough”).

Prof. Ingrid Robeyns, autorka pierwszej, chciałaby ograniczenia czyjegokolwiek majątku do ok. 10 mln dolarów, funtów, euro. Górna granica majętności to kwestia do dyskusji, więc Inrid Robeyns rozważa również tzw. limit etyczny na oszczędności osobiste w wysokości np. 1 mln. Jej zdaniem piętnowany i wyszydzany miałby być każdy, kto śmiałby zgromadzić ich więcej, a mieszka w państwie, w którym państwo płaci za zdrowie i emerytury. My na szczęście żyjemy w Polsce, gdzie trzeba składać się na NFZ i FUS/ZUS, więc zdrowiejemy i starzejemy się w wielkiej mierze za swoje. Czy zatem w razie czego limit etyczny byłby u nas wyższy?

Luke Hildyard wołający „Dość” prowadzi na co dzień w Londynie think tank Centrum Wysokich Płac, których wszakże nie pielęgnuje, bo je zwalcza. Ma pogląd bardzo podobny do idee fix pani Robeyn. Uważa, że wzrost płac powinien stawać jak wryty na progu, za którym jest wstęp do klubu „Top 1 proc.”. Brytyjski wynosi teraz ok. 180 tys. funtów, a amerykański 330 tys. dolarów.

Oboje twierdzą, zresztą bezsprzecznie słusznie, że dodatkowy 1000 w euro czy w dolarach daje więcej korzyści biednemu niż bogatemu, więc uzbroić trzeba władze w pancerne zagony podatkowe i golić, trzebić, łupić niesłusznie bogatych. Aż odejdzie im w końcu ochota na pieniędzy nadmiar. Uzyskane środki poszłyby na finansowanie znacznie powszechniejszej niż dziś szczęśliwości poprzez podniesienie niskich płac i inwestowanie w usługi publiczne.

Państwo Robeyn i Hildyard nie wyzwolili się z rojeń o raju, lecz co gorsza nie odrobili lekcji z pożytecznych nauk. Nie odpowiedzieli np. na pierwszą z brzegu zaczepkę, skąd będą czerpać środki, gdy już wszyscy zmieszczą się w ich limitach i uschnie źródło nadzwyczajnych wpływów podatkowych. Przecież nie sądzą chyba, że ustanie wzrost potrzeb ludzkich, kiedy to świeże pieniędzy na nieistniejące jeszcze nowe potrzeby staną się zbędne.

Z ich tez wynika, że jest na to dobra rada. Podatki od zbyt bogatych zasilą spółki Skarbu Państwa, które jak historia, począwszy od Lenina–Stalina poprzez m.in. Gierka i Morawieckiego, wykazała, są najefektywniejszą i najsprawniejszą formą gospodarowania, więc gdy już rozkręcą się na dobre, zastąpi się PIT CIT-em z SSP, i  po strachu.

Sarkazm byłby nie na miejscu, gdyby łamy na wywód były po wielekroć szersze, ale jest, jak jest. W największym zatem skrócie. Bieda występuje na Zachodzie, ale jest do wyplenienia bez zastępowania kapitalizmu fantazmatami „myślicieli”. Znacznie gorzej jest z nędzą i biedą na szeroko rozumianym Południu i na tym trzeba się skupiać, żeby w przyszłości było tam nieco lepiej niż dziś, czyli zamiast źle choćby tylko nieźle. To tam na Południu czają się dziś bowiem olbrzymie zagrożenia dla świata.

Tysiące Elonów Musków w historii świata

Kto wierzy, że państwo jest zdolne do czynienia dobra, choćby tylko w gospodarce, niech pomyśli o Moskwie, Pekinie, Pretorii, Naypyidaw, Budapeszcie i dziesiątkach innych stolic świata. Nikt nie zastąpi w tworzeniu bogactw przedsiębiorczych ludzi dążących wbrew przeciwnościom i systemowi do celów, osobników bogatych, którzy z niczego tworzą zysk, pomnażając go w kolejnych rundach inwestycji z myślą o nadzwyczajnych pożytkach także dla siebie i rodziny.

Czy mielibyśmy już dziś największe rakiety kosmiczne, system Starlink, technologię sterowania urządzeniami za pomocą myśli, czy w końcu samochody na baterie, gdyby nie nieprzyjemny gość o nazwisku Elon Musk? Ma niewyobrażalne miliardy, przejada ich niezauważalną cząstkę, a zaczynał od zera.

Takich Musków było w historii tysiące. Rothschildowie, Rockefeller, Peugeot, Daimler z Benzem, u nas kiedyś Wedel, teraz np. Solorz i Sołowow. Żaden nie trwonił zysków na fajerwerki konsumpcji. Nie mieli czasu – budowali i ciągle budują imperia biznesowe. Są zresztą jak każdy z nas, bez względu na status majątkowy zawsze chcemy więcej.

W hotelu Atlantis The Royal Hotel w Dubaju można mieć „pokój” za 100 tys. dolarów za dobę. Wśród licznych dogodności na 1100 metrach kwadratowych w marmurach not-so-mini bar. Liczyrzepy z Grand View Research oceniają, że klientów może nie zabraknąć, ponieważ obywatele świata wydać mają w tym roku na luksusowe podróże 1,5 bln (1500 mld) dolarów. Nie ma co zaprzeczać, żyje się tylko raz, utracjuszów jest więc mnóstwo. Jednak wbrew nadziejom pięknoduchów nietracących czasu na ślęczenie przy liczydle, pozbawienie ich większości majątków i dochodów nie zaprowadzi równości, wręcz przeciwnie.

Równość wprowadzana za pomocą podatków

Ponieważ istotą dobrego współżycia jest kompromis, nadal na rozpatrzenie czeka zatem np. propozycja zdecydowanego sięgnięcia po akcyzę. Chcesz tłamsić maluczkich widokiem siebie w aucie za miliony, a kupuj takie, lecz zapłać też akcyzę paro–kilkakrotnie wyższą do ceny na fakturze. Nierówności to nie zmniejszy, ale byłoby nam, maluczkim, lżej na duszy.

Na szeroką paletę innych kompromisowych rozwiązań nie wystarcza miejsca, ale dodać trzeba, że podatki nie są od czynienia dobrze jakiejkolwiek osobie prawnej, więc precz ze specjalnymi taryfami, ulgami, zwolnieniami, odroczeniami, interpretacjami itd.

Co to za równość, ta zaprowadzona tyranią, opresją, dławieniem swobody wytyczania i dążenia do osobistych celów. Równość to piękna idea, ale do piękna trzeba nam i światu dorosnąć.

Pytają, czemu tyle nierówności? Jedni odpowiadają, że są pożyteczne, wręcz niezbędne. Inni podkreślają, też słusznie, że nie trzeba ich znosić, bo ani to potrzebne, ani też możliwe. Najwięcej zaś tych, którzy wprawdzie milczą w sprawie, jednak boleją nad biedą, a już zwłaszcza nędzą, których dawno mogłoby już nie być, przynajmniej na Zachodzie.

Naukowa kontra do Thomasa Piketty’ego

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił