Książki dają możliwość poruszania się bez barier czasowych i przestrzennych. Ostatnio odbyłam podróż w przeszłość za sprawą „Ostatniego” Maćka Bielawskiego, książki o moim pokoleniu, ale w wydaniu męskim. Stawia ona m.in. pytanie, kim staliśmy się w 20 lat po maturze i jak się nasze życia potoczyły względem planów i wyobrażeń. To rzecz wciągająca ze świetnymi postaciami, dowcipna i zaskakująca.
W ostatnim czasie wśród książek, na które zwróciłam uwagę, jest sporo zbiorów opowiadań. Poleciłabym książki dwójki Amerykanów: „Fugę” Lauren Groff oraz „Dzień wyzwolenia” George’a Saundersa. Ten drugi pisze w sposób zaskakujący, niekiedy absurdalny. Groff znam przede wszystkim jako powieściopisarkę. Obie książki czytałam z tym większą satysfakcją, że zwykle nie przepadam za krótkimi formami literackimi – jako czytelniczka potrzebuję dłuższego rozbiegu i czasu, by wejść w opowieść. To, co proponują Saunders i Groff, jest prozą na nasze czasy, gdzie przeczytanie jednego wspaniałego opowiadania daje wiele satysfakcji, a jednocześnie nie pozostawia wyrzutów sumienia, że człowiek nie ma więcej czasu na lekturę.